0

Czasem donosicie, że jesteście z nami od samego początku naszej vanowej przygody. Czujemy wdzięczność i podziw. Wiemy jednak, że nie wszyscy wiedzą jak wyglądały nasze ostatnie dwa lata pod kątem kierunków, które udało nam się odwiedzić. I dziś post właśnie o tym.

Gdybyśmy byli lekturą szkolną, dzisiejszą notatkę nazwalibyśmy streszczeniem, jakże pomocnym przy kartkówkach.

Życie na pełen etat zaczęliśmy w październiku 2019 r. i prosto z Warmii ruszyliśmy w kierunku czeskiej Pragi.

To tam po raz pierwszy zostawiliśmy swój dom na dłużej wybierając się wieczorem do miasta. Już w pierwszych minutach po opuszczeniu samochodu mieliśmy wrażenie, że nas ktoś śledzi, tylko po to, by dać znać swoim współpracownikom, że jesteśmy daleko i van swobodnie można okraść. Prawie spanikowaliśmy i zrezygnowaliśmy z wieczoru. Na szczęście emocje szybko opadły, wraz z pojawiającym się na barowym stole, czeskim piwem. Po kilku godzinach zarówno kamper, jak i my mieliśmy się dobrze.

Po Czechach dotarliśmy do Austrii. Tu brutalnie zderzyliśmy się z rzeczywistością. Znalezienie noclegu w przyjemnym miejscu było nie lada wyzwaniem. Wszędzie zakazy postoju kamperem na noc, bądź oznaczenia – „teren prywatny”. Stacja benzynowa naszym wybawieniem! Ale nie o taki vanlife walczyliśmy przez osiem miesięcy budowy domu!

Pojechaliśmy więc do Włoch. Naszą przygodę z Italią zaczęliśmy w Wenecji, zatrzymując się na campingu, pod miastem.

Ciężko byłoby zrobić inaczej – na Wenecję przydatny byłby bardziej boatlife. To był nasz pierwszy i ostatni raz na tego typu miejscówce. Nie dlatego, że nam się nie spodobało, odgórnie przyjęliśmy zasadę „na dziko najlepiej” i z biegiem czasu, obserwując z drogi położenie różnego rodzaju campingów i ucząc się wynajdywania postojów poza cywilizacją, utwierdzaliśmy się w tym przekonaniu.

Kontynuowaliśmy drogę przez Włochy. Nad Jeziorem Garda dopadła nas najgorsza z możliwych pogoda. Lało, wiało i tak każdego dnia, przez wiele kolejnych.

Prąd czerpiemy ze słońca (panele fotowoltaiczne na dachu), więc w momencie, gdy go na zewnątrz zabrakło, wewnątrz również mieliśmy ciemność. I wtedy nadszedł pierwszy kryzys. Zaczęliśmy zastanawiać się nad powrotem i wyruszeniem w drogę kolejny raz dopiero na wiosnę.

Nie ulegliśmy nastrojom, pojechaliśmy dalej. Zatrzymując się w kilku pięknych miastach, odwiedzając po drodze włoskiego mechanika – samochód także miał mały kryzys – dotarliśmy do Francji. Również deszczowej. Przeczekiwaliśmy, a w oknach pogodowych wychylaliśmy się ku słońcu.

Cannes było dla nas sporym zaskoczeniem. Kojarzone raczej z blichtrem, aniżeli miejscem spokojnego wypoczynku. Spędziliśmy w nim kilka cudownych dni. Naładowaliśmy baterie do pełna.

Dalej wybrzeżem dotarliśmy do Hiszpanii. I tu nasza droga zaczęła robić się bardzo powolna. Postoje trwały kilka dni, a odległości między kolejnymi miejscówkami na których się zatrzymywaliśmy były niewielkie. Zachłysnęliśmy się słońcem i nadmorskimi ogrodami pod nasz dom.

Nowy rok powitaliśmy w Alicante i powoli kierowaliśmy się w stronę Portugalii.

Nad ocean dotarliśmy w połowie lutego. Jeszcze bardziej pokochaliśmy vanlife, za to do jakich miejsc udaje nam się dotrzeć. Za cel obraliśmy sobie Porto, do którego chcieliśmy dojechać wybrzeżem.

Niestety, zmieniająca się sytuacja na świecie spowodowała, że musieliśmy podjąć inną decyzję. Dotarliśmy do Lizbony, a z niej skierowaliśmy się z powrotem do Hiszpanii.

Dzień przed ogłoszeniem pierwszego lockdownu wylądowaliśmy w okolicach miejscowości Bolaimi – w hiszpańskiej Andaluzji. Tam przez trzy miesiące stacjonowaliśmy, jednocześnie pracując przy budowie eko-wioski. Również tam zaadoptowaliśmy naszą psinę – Hipi.

Jak tylko poluzowano obostrzenia dotyczące przekraczania granic, ruszyliśmy na północ kraju, żeby przez Galicję, Asturię i Kraj Basków wrócić do Polski, w której spędziliśmy dwa miesiące.

Szukaliśmy kierunku bezpiecznego. Zasady podróżowania się zmieniły i postanowiliśmy się do nich dostosować. Na osiem miesięcy pojechaliśmy na Bałkany, które nas oczarowały swoją naturalnością i dzikością. Serbio, Czarnogóro, Albanio i Macedonio! – wrócimy do Was na pewno!

Z południa, znów przez Polskę, wybraliśmy się na północ – do Norwegii. Sam środek lata, a my w zimowych kurtkach zaczynamy zwiedzać kraj od Przylądka Północnego. Dwa intensywne miesiące w kraju Trolli.

Zbliżały się nasze 2 urodziny, więc świętować je pojechaliśmy do Estonii.

I tu kończy się pewien etap.

Czekamy niecierpliwie na kolejny. Znów wybieramy kierunek słońce.

Napisz komentarz