0

To był rok 2016. Wszystko zaczęło się od naszej pierwszej wspólnej wyprawy po Stanach Zjednoczonych.

Na trzy tygodnie samochód osobowy stał się naszym wieczorno-porannym domem, a otaczająca natura – przestrzenią codziennego życia. Funkcjonowanie w ten sposób było antytezą komfortowego podróżowania, ale uświadomiło nam, że do szczęścia potrzebujemy mniej, niż nam się wcześniej wydawało. Spanie na dziko – w naturze czy na miejskim parkingu, korzystanie z plażowych pryszniców, barowych umywalek, gotowanie na otwartej przestrzeni… To wszystko nie wydawało nam się problemem w obliczu tego, jak wiele dostawaliśmy w zamian. Wsłuchiwaliśmy się bardziej w przyrodę, która obdarowywała nas przepięknymi widokami. Z dala od cywilizacji zapominaliśmy o wszechobecnej pogoni.

W czasie tej pierwszej wyprawy po Stanach, zainspirowani historią Christophera McCandlessa i filmem „Into the Wild”, odwiedziliśmy Slab City – zwane przez mieszkańców „ostatnim wolnym miejscem w Ameryce”, ponieważ nie obowiązuje w nim powszechnie przyjęte amerykańskie prawo. Zamieszkać tam może każdy, zajmując wolny kawałek ziemi.

Nie ma policji, nie ma biurokracji ani polityki. Mimo to, a może właśnie dzięki temu, mieszkańcy żyją ze sobą w zgodzie, wspierając się wzajemnie. W mieście jest darmowa biblioteka, a nawet klub, w którym cyklicznie odbywają się koncerty.

Poznaliśmy ludzi, których życie w stworzonej i tworzonej na bieżąco osadzie na pustyni nie było wynikiem życiowych niepowodzeń, a przemyślanym wyborem na drodze, ku prawdziwej wolności. Tym samym Slab City zainspirowało nas do głębszego zastanowienia się nad naszą definicją wolności.

W roku 2017 i roku 2018 odbyliśmy podobne road tripy po Ameryce (Floryda i znów, Kalifornia).
Śpiew ptaków o poranku, obserwacja dalekich szczytów i wędrówki po tych bliższych coraz bardziej uświadamiały nam, że życie, za którym od dłuższego czasu tęsknimy, jest tuż obok, ale korzystamy z tego za rzadko. Mimo braku komfortu, w drodze było nam zwyczajnie dobrze.

Wyjazdy miały jednak to do siebie, że trwały krótko, były tylko przecinkami w długim ciągu codziennych zdarzeń. Zasadniczo jednak prowadziliśmy standardowe życie mieszczuchów. Praca na etat – osiem godzin dziennie, pięć dni w tygodniu.

„Niczego im nie brakowało” – pomyślałby ktoś z boku.
Rzeczywiście, lubiliśmy swoje prace, a i czas na inne zajęcia oraz pasje również mieliśmy – wieczorami, w weekendy czy podczas urlopów. Przyrównywaliśmy to jednak do wyszarpywania chwil dla siebie z rutyny codzienności. Zaczęliśmy uważniej obserwować życie w mieście. Dostrzegaliśmy coraz to nowe paradoksy, które wcześniej, w pędzie, umykały nam. Pojawiały się wątpliwości.

Zaczęliśmy zadawać sobie pytania. Czy styl życia, który promuje zachodnia cywilizacja, jest dla nas najlepszym możliwym rozwiązaniem?
Czy mimo wszechobecnych komunikatów z gatunku „jesteś wyjątkowy i sam wybierasz swoją drogę” rzeczywiście dostajemy taką możliwość? Czy może nie zauważamy nawet, kiedy zaczynamy wypełniać role narzucane nam przez system i otoczenie? A może potrzebę decydowania o sobie zbyt często „próbuje się nam zaspokoić”, dając szeroki wybór przedmiotów do kupienia?

Podczas ostatniej wyprawy do USA, we wrześniu 2018 roku, usłyszeliśmy
o zjawisku nazywanym „vanlife”. Zaczęliśmy zgłębiać temat, czytać historie ludzi, którzy zrezygnowali ze stacjonarnej pracy, sprzedali mieszkania i wybrali życie w drodze. Były wśród nich rodziny z dziećmi, samotni rodzice, pary, single. Powody zmiany, której dokonali, były różne – poszukiwanie wolności czy względy oszczędnościowe. W zależności od ich możliwości, za domy służyły im samochody dostawcze, własnoręcznie przerobione i przystosowane do codziennego funkcjonowania bądź kampery przygotowane przez profesjonalne firmy. Okazało
się, że „vanlife’owa” społeczność jest całkiem spora, a na tak małej powierzchni, jaką jest van, można zmieścić wszystko, co istotne.

Mieszkanie z widokiem na ocean? Chatka na pustyni? Schronienie w ciemnym lesie? Takie obrazy mieliśmy w głowach, w których dość szybko zaczął kiełkować pomysł na własny mobilny dom na kółkach.

Po powrocie z wyprawy, zainspirowani nowo poznanym zjawiskiem, z rozbudzoną jeszcze wyobraźnią, zderzyliśmy się z dotychczasową rzeczywistością. Po dwóch tygodniach wolności, oddychania świeżym powietrzem i obserwacji zachodów słońca, jak puzzle wskoczyliśmy w schemat „nine-to-five”, tydzień – weekend. Parę dni w mieście wystarczyło, aby niedawne emocje związane z podróżą zaczęły blaknąć i ustępować miejsca rutynie.

Postanowiliśmy postawić wszystko na jedną kartę:
„kupujemy bus!”. – Miało to miejsce w grudniu 2018 r.

10 komentarzy

Napisz komentarz